środa, 28 września 2011

Miłość, ot, co.

Przemyślenia i rozmowy ostatnich dni. Trudne. Co tak naprawdę decyduje o wartości człowieka? To, co wie? To, co potrafi? To, czy jest dojrzały, odpowiedzialny, dobry, mądry, mocny? A jeśli właśnie jest słaby, to co? Należy nim pogardzić? Czy właśnie go kochać? Bóg tak przecież patrzy; z darmową, niezmienną miłością. I to prawda, że bez miłości nie jestem w stanie niczego w sobie rozwinąć, niczego przewalczyć. Tak, jak roślina nie wyrośnie, nie zakwitnie, nie dojrzeje bez wody i słońca. Myślę o całej miłości, której doświadczyłam w życiu. Miłości ludzi; najprostszej, codziennej, tej wiary we mnie, spojrzeń pełnych ciepła i dumy. I miłości Boga, tej najsłodszej, szokującej i tajemniczej, wymagającej ale nie raniącej, pociągającej a nie przytłaczającej... Tak, doświadczyłam jej. Doświadczam jej. Życzę każdemu, żeby jej doświadczył. Myślę o miłości ostatnich dni. O Tych, którzy odważyli się kochać swoje dziecko pomimo choroby. O Tej, która zaadoptowała na odległość chłopczyka z Kamerunu.O dobrych słowach, które ktoś dzisiaj skierował do mnie. O kruchym cieście w kształcie serca, które ktoś dostanie na imieniny. Jego Autorka piekąc, przygotowuje się do egzaminu. I nawet, jeśli nie zda, nadal będzie kochana. Myślę o różach, które dostałam przed tygodniem. I myślę o mojej patronce, Teresce Martin, która powiedziała "w sercu Kościoła, mojej matki, będę miłością". Szalone i genialne, jak kilka innych jej tekstów. Dotarła do sedna moja Tereska.