poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Medytacja Wielkoponiedziałkowa

Ponieważ był Wielki Post i ponieważ przywykłam to robić - szukałam pomocy w Słowie, które żyje. Słowa, które żyje nie można popędzać. Można Go słuchać i o Nim myśleć. Pozwolić Mu płynąć, nie zamykając w schematach. I nie bojąc się być w tym sobą -  zaufać, że Ono sobie poradzi. Dziś rano dostałam kolejny element układanki, a może nawet - spoiwo. Tak, sądzę, że Miłość jest spoiwem; balsamicznym, słodkim, płynnym i ciepłym. Doświadczyłam jej dziś rano, próbując zamienić się miejscami z Szymonem Cyrenejczykiem. Nie jest to łatwe, szczególnie, kiedy się jest kobietą... Pomyślałam o tym od razu: Szymon musiał być chłop jak dąb, skoro rzucił się w oczy tym żołnierzom jako pożądany tragarz. Ja spojrzałam na ogromną belę nad moją głową i wiedziałam jedno: może uda mi się to przez chwilę utrzymać, może uda mi się nie upaść ale - nic więcej. Kiedy już poczułam ciężar i rozmyślałam nad tym, co powyżej, zauważyłam wreszcie, że Skazaniec leży obok mnie na ziemi. Był ledwo żywy i nie byłam pewna, czy wstanie. Może bym Mu pomogła, ale nie miałam wolnej ręki. Chyba zaczęłam Go prosić, żeby wstał. I w końcu wstał. Objął lewym ramieniem mnie i krzyż. Poczułam Go. Jeśli ktoś widział "Pasję" Gibsona, to pewnie się orientuje, że tam ta scena wyglądała podobnie. Zapamiętałam ją z powodu skojarzenia tekstem o jarzmie: "Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie". (Mt.11, 28-30).  Może większość czytelników wie, co to jest jarzmo, ja jednak długo nie wiedziałam, że to taka uprząż dla wołu a już na pewno nie kojarzyłam, że taka uprząż bywa podwójna. Więc w takim "jarzmie" szedł pod górę filmowy Szymon z Jezusem i w takim jarzmie szłam dzisiaj ja, objęta Jego ciepłą, wilgotną od krwi, omdlewającą a jednak zdecydowaną ręką. I było słodkie! Bo On był obok i  obejmowała mnie Jego ręka. Czy było lekkie? Prawdę mówiąc przestałam je czuć, zachwycona tylko Jego obecnością. Chciałam, żeby nie kończyła się ta droga i żeby nie kończyła się ta medytacja.  Skończyła się i zastanawiam się teraz, czy w życiu też tak się da? Przestać przyglądać się temu cierpieniu, które i tak jest, a popatrzeć na Tego obok i zachwycić się Nim. Uwierzyć, że Go obchodzi. Że współodczuwa. Że już je poniósł na własnych plecach wtedy, tam. Jesteśmy w fantastycznej sytuacji: każde nasze cierpienie JEST już tam zaniesione, jest odkupione przez Niego. Przepojone Jego miłością, ciepłą, słodką, balsamiczną, kojącą.
A przed nami zmartwychwstanie...

Link do "jarzma" wg Wikipedii, szczególnie polecam obrazki:)

2 komentarze: