wtorek, 8 lutego 2011

Pomarańczowa sukienka z Hawany.

Na krótką chwilę Przebieralnia staje się blogiem ciuchowym. Wydarzenie, które opisuję,  miało miejsce dzisiaj w przymierzalni w pewnym modnym ostatnio i nieco chyba przereklamowanym sklepie w centrum. Zabrałam tam moją drogą Z.M.R., aby siostrzanym okiem spojrzała na pewną pomarańczową sukienkę, którą sobie upatrzyłam. Z właściwą jej trzeźwością oceny określiła moją zdobycz jako "niepowalającą". Mała dygresja: jeśli ktoś zauważył, że w ciągu kilku ostatnich lat choruję na kolor pomarańczowy, zwłaszcza na pomarańczowe spódnice i sukienki, zdradzę teraz, że choroba ma swoje źródło w niezbyt lotnym acz uroczym filmie "Dirty Dancing 2, Havana Nights", gdzie w scenie półfinałowej (całkowicie kluczowej dla filmu, zarówno pod względem fabularnym jak i widowiskowym) Ramola Garai tańczy w nieopisanie pomarańczowej sukience, uszytej tak starannie i z taką finezją, że dawno straciłam nadzieję na kupienie czegoś podobnego gdziekolwiek. Mimo to wciąż próbuję!;) Dziś jednak moja siostra odradziła mi przywiązywanie się do wiotkiej tuniczki ozdobionej przy dekolcie masą zwisających serduszek, w zamian wciskając mi do przymierzalni (w momencie, kiedy byłam już w płaszczu i gotowa do wyjścia)  - zupełnie inną pomarańczową sukienkę. Właściwie, to nie jest nawet pomarańczowa - ma kolor wschodzącego słońca i stąd trochę myślę o niej "Tequila Sunrise". Ale podszewkę ma pomarańczową i to, oczywiście, czasami widać:) Nie powala na wieszaku, ale kiedy się ją włoży, zaczyna mówić. Czy ją kupiłam? Nie. Wyszłam ze sklepu, śpiesząc się na 20.00 do jezuitów na Starówkę. Jeśli ktoś ją kupił, to moja siostra. Taki przynajmniej był jej zamiar w ostatniej chwili - kupić ją dla mnie! Dobrze zabrać ze sobą na zakupy kogoś równie szalonego i kochającego, jak ona. Jeśli tak właśnie się stało, jutro zamieszczę tutaj zdjęcie Tequili.  Tymczasem zamieszczam linka do półfinału. Mój komentarz do tego filmu? Oryginalny Dirty Dancing jest filmem "o czymś" i mimo pozornej rozrywkowości jest jednak i ciężki i dwuznaczny. DD2 jest filmem o niczym:) Trochę o miłości i namiętności, trochę o dorastaniu, trochę o Kubie, ale przede wszystkim jest filmem o tańcu i o sukienkach Ramoli Garai. Jest ich tam kilka i wszystkie ładne, ale ja najbardziej lubię tę pomarańczową. Kobieca i dziewczęca zarazem, radosna, ognista, kwiatowa, pachnąca niemal z daleka pomarańczami  i drinkiem z palemką a także luksusem. No i ten taniec, ech! Oczywiście - dirty, ale chyba (??) nie to porusza w nim najbardziej. Mam nawet wrażenie, że kilka "najmocniejszych" kawałków dorzucono tam jakby na siłę, bo wypada, żeby było "dirty". To, co mnie w nim - w nich - uwodzi, to  - obok wzajemnej fascynacji - całkowita zgodność, sztama, zaufanie. I piękno. Ciekawe, czy coś takiego da się osiągnąć w realnym świecie na realnym parkiecie? I czy rzeczywiście coś innego, niż zmysłowość, może być w tym ciekawe?  Czy taniec, żeby być tak piękny, musi koniecznie być "dirty"?
Link do wersji z interesującym dubbingiem;)
Półfinał.

4 komentarze:

  1. Jako szafiarka czekam na prezentację sukienki! :)

    Przypomniało mi się, jak kiedyś, gdy jeszcze się nie znałyśmy szczególnie dobrze, spytałaś mnie, czy widziałam DD2. Pytanie padło w kontekście Twojego następującego po nim komentarza, który opisywał mnie jako postać podobną do bohaterów tego filmu - jedną z głównych atrakcji oglądania są zmieniające się sukienki :).

    Fajnie, że prowadzisz tego bloga :*!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana siostra. Siostry są światu potrzebne.

    Pisz, Muszu, pisz! Dzięki za linka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Lepiej byś wrzuciła fotę z Musz z Hawany w Sukience!:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszystko w swoim czasie...;)

    OdpowiedzUsuń