piątek, 4 lutego 2011

Walentynkowe przedwiośnie

Z oknem Prababuni pada śnieg i to nie z wdziękiem, dużymi płatkami, ale, prawdę mówiąc, na łeb na szyję. Jest wyraźnie zmęczony. Od jutra wystawa zmieni się na walentynkową, dziś jeszcze jest biało- zielona, poświąteczna. Jedynym miłosnym akcentem jest serduszko zaczepione o palec manekina, przy czym serduszko jest również zielone. W sumie ciekawie to wygląda na tle innych wystaw, przybranych w te czerwone serducha z mechatego plastiku. Nie cierpię ich, podobnie jak dwumetrowych, farbowanych na ciemnoczerwono róż, które nie pachną, gubią płatki, a łodygę i liście mają zatrute barwnikiem i brunatne. Będą robić karierę na mieście przez najbliższe dwa tygodnie, ech!... Na szczęście obok nich będą też te nieduże, jaśniejsze, miękkie i pachnące różyczki, których dziesięcioprocentową czerwoność dopełnia dziewięćdziesiąt procent żywej zieleni. Przecież zakochanie, szczególnie w swoich najpierwszych początkach jest tyleż czerwone, co zielone właśnie! Szczególnie w lutym, kiedy nawet niezakochanym śnią się liście i trawa. Nie wiem, jak tam było ze świętym Walentym i czym sobie zasłużył na przydanie mu dnia 14. lutego (pewnie po prostu tego dnia przeniósł się do Pana), ale sądzę, że Walentynki są przepojone tęsknotą za wiosną. I na wskroś zielone, jak szumiąca w piosence Emiliany T. miłosna dżungla, której zieloność zaskoczyła mnie dwa dni temu w sklepie H&M i kazała mi napisać dzisiaj tego posta.
Tutaj jest link do piosenki.

1 komentarz:

  1. Zielono-czerwone początki zakochania? Coś w tym rzeczywiście jest :). Zielono od świeżości i zielono od zaplątania, zielono z zazdrości i zielono z niepokoju, zielono od kwitnienia i zielono z nadziei na zmianę?

    OdpowiedzUsuń