W piątek, trzynastego maja, spędziłam przeszczęśliwe popołudnie w pracy jako wolny słuchacz... wykładu o haiku! Moja droga N. w ramach przygotowań to poniedziałkowej prelekcji w pewnej bibliotece, zaczęła po prostu opowiadać, co wie (a wie dużo) i w ten sposób otworzyła mi oczy i uszy na ten znany i nieznany wątek japońskiej kultury, która, szczerze mówiąc, nigdy specjalnie mnie nie pociągała. Chyba zacznie. Haiku oczarowało mnie lapidarnością, zagadkowością (ale taką, która umożliwia odgadnięcie), fotograficznością i sezonowością. Nie wiem, czy dobrze zrozumiałam wykład, ale spróbuję przekazać moją świeżo nabyta wiedzę. Zdaje się, że aby powstało haiku, potrzebne jest zachwycenie się czymś (najlepiej czymś przyrodniczym) i pokora w przekazaniu tego obrazu (słowo obraz nie jest tu za dobre, bo ogranicza do zmysłu wzroku a haiku - przeciwnie) bez szkiełka własnych przeżyć. Słowem haiku ma spowodować, żeby ten, kto je czyta, zobaczył, usłyszał, odczuł zmysłowo to samo, co ten, kto je pisał. I to jest możliwe! Przekonywaliśmy się o tym po kolei wszyscy - bo kolejni odwiedzający nas znajomi wpadali "na chwilę" i zostawali, jedno po drugim, poddając się tym samym wierszom i te!u samemu efektowi "ACHA!" Zaiste, fascynujący to był widok!
Zamieszczam dwa polskie haiku, które nas powaliły, pierwsze pióra Mariusza Ogryzko:
blask ogniska
czarna woda w jeziorze
taka ciepła
Drugie, autorstwa Marii Kowal:
na nitce nad piecem
suszą się grzyby
Zdjęcie zrobione przez A.S. W sumie co najmniej trzy aparaty usiłowały uwiecznić tamtą chwilę. Haiku nikt nie napisał.
O tak, to trafia!
OdpowiedzUsuńTu baca, tu baca. Odbior!
OdpowiedzUsuń